Wczytywanie

O tym, że po każdej nawet największej burzy w końcu zaświeci słońce, a czasem i rozkwitnie tęcza na niebie, a woda niesie ze sobą życie spękanej ziemi, wie prawie każdy. Albo, jak ogromne cierpienie okazuje się niesamowitym szczęściem i radością, np. ciężki trud porodu jest zarazem wspaniałym cudem narodzin dziecka, o tym wiedzą matki, które to przeżyły. My natomiast poznaliśmy smak bólu rozłąki długo oczekiwanej kochanej istoty i radość, jaką w tym miejscu wylał na nas Bóg.

Jesteśmy małżeństwem już od 2,5 roku. 7 czerwca roku 2003, w Wigilię Zesłania Ducha Świętego dowiedzieliśmy się, że nasza rodzina powiększyła się. Nie była to taka naturalna i wynikająca z wyrachowania nasza decyzja o nieco późniejszym rodzicielstwie. Niespełna 2-letni okres po ślubie spędziliśmy na długich modlitwach z prośbą o dziecko. Pod koniec maja upłynął czas naszego pytania, czy Bóg podaruje nam życie bez żadnych ingerencji hormonalno-terapeutycznych. Mijał maj i wszystko wskazywało na nieuchronną wizytę u specjalisty, chociaż cierpliwie zanosiliśmy nasze próby na codziennych nabożeństwach majowych przez Maryję – która jest nota bene patronką naszego małżeństwa. W czerwcu nasi znajomi brali ślub w Dolinie Chochołowskiej i właśnie w Zakopanem w pierwszą sobotę miesiąca miała miejsce ta radosna wiadomość. Okazało się, że dziecko jest już z nami od połowy maja. Osoby, które nie miały w tej materii problemów, może do końca tego nie rozumieją, my całkowicie oniemieliśmy z zachwytu i traktowaliśmy to jako absolutny cud i wstawiennictwo Matki Bożej. Zaraz też wracając z przyjaciółmi zajechaliśmy do Częstochowy i tam gorąco dziękowaliśmy w kaplicy za ten dar jednocześnie powierzając Maryi nasze maleństwo.

Następne dni i tygodnie płynęły bez specjalnych problemów, chociaż miałam lekkie dolegliwości i w związku z tym zalecenie leżenia i zwiększonego wypoczynku w domu. I gdy wszystko wyglądało już całkiem dobrze, symptomy niepokojące ustąpiły i zaczął się trzeci miesiąc ciąży, czyli koniec organogenezy i ryzykownego okresu, nastąpiła nieoczekiwana zmiana. Na zwykłej kontrolnej wizycie, podczas badania USG lekarza zaniepokoił brak widocznego tętna dzidziusia. Był to dla nas szok, tym bardziej, że byliśmy wtedy razem na wizycie, mój mąż specjalnie poszedł, żeby zobaczyć dziecko. Pojawił się żal: straszne pytanie: Dlaczego, Panie Boże dałeś nam ten dar i już tak szybko go zabierasz? Wróciliśmy do domu ze świadomością, że noszę martwy płód. Noc po tym dniu upłynęła mnóstwem łez i niepewności, że może jednak jest inaczej. Bóg mi dał siłę, żeby następnego dnia wstać i jechać do pracy. Kolejne bardziej szczegółowe badania potwierdziły rozpoznanie i wyznaczono mi dnia następnego zabieg w szpitalu. Nie wiem jak to przeżyliśmy i kto kogo bardziej pocieszał, wiem, że mnóstwo ludzi za nas się modliło i wspierało nas wstawiając się za nami. Świat wydawał się jakiś innym nieprzyjazny, a w mieszkaniu odczuwaliśmy ogromna pustkę. Jeszcze tego samego dnia, w przeddzień operacji pojechaliśmy na Mszę Św. i poszliśmy do spowiedzi. I tam w konfesjonale okazało się, że Bóg postawił starszego księdza, który bardzo nas pocieszył, a na odchodnym, gdy już wstawałam z klęczek, wołał jeszcze za mną „Uwielbiajcie Pana!” Po Eucharystii Bóg wlał w nas pokój i miłość, i może to dziwne – radość, że nasze dziecko jest już szczęśliwe w ramionach Boga, że tam zanieśli go aniołowie i że wstawia się za nami u Naszego Niebieskiego Ojca. Następnego dnia w szpitalu wszystkie badania przeszłam spokojnie ku zaskoczeniu personelu, pewnie zdarzały się tam tragiczne scenariusze w podobnych przypadkach. Czułam, że Bóg był z nami przez cały czas do tego stopnia, że wszystkie te postępowania medyczno-chirurgiczne mogłam radośnie przeżyć, jakbym czuła oddzielenie duszy od ciała dziecka. Nie miałam wrażenia, że jestem trumną dla maleństwa, bo ono już było w niebie.

Bóg dał mi tyle Swojej miłości, że raptem okazało się, że pocieszam inne pacjentki, które nie miały zbyt dużych komplikacji. Jaki było ich zdziwienie, gdy się dowiedziały, co się stało z naszą ciążą i po co tutaj leżę. Bóg sprawił, że wszystkie siostry i lekarze byli bardzo troskliwi, czułam się otoczona atmosferą ciepła, a co trudno w szpitalach. Najdziwniejsze było to, że bardzo łatwo rozmawiało mi się z innymi pacjentkami, a jedna była zdziwiona, skąd mam aż taką radość, że tak dobrze ze mną czuje się. Tym bardziej mnie to dziwiło, ponieważ w kontaktach z ludźmi, szczególnie nowo poznanymi jestem zazwyczaj na dystans i zachowuję się jak typowy mruk, przełamuję się dopiero po dłuższym czasie.

Otrzymaliśmy wtedy całą masę łaski, np. to że mogliśmy być razem we dwoje w szpitalu, że pomimo ogromnego osłabienia i anemii wszystko dobrze się potoczyło, a Bóg dał nam tyle siły, że nawet wcale nie płakaliśmy na oddziale. Dodatkowym cudem był fakt, że po powrocie do domu okazało się, że mam słabe wyniki krwi, a przez 2 kolejne tygodnie traciłam jej coraz więcej. Ale tak się złożyło, że akurat po tygodniu pojechaliśmy na rekolekcje z naszą wspólnotą i tam podczas jednej z konferencji ksiądz mówił o wierze kobiety cierpiącej na krwotok. I ja, jak ta kobieta zawołałam do Boga, żeby mnie uleczył. I stał się cud, bo wszystko ustało, a po powrocie do domu, badania kontrolne wyszły rewelacyjnie, a właściwie w górnych granicach, co ja jako lekarz mogę potwierdzić, że fizycznie nie było to możliwe bez ingerencji boskiej w tak krótkim okresie.  

Teraz z perspektywy czasu, bo minęły już ponad 3 m-ce odkąd nasz Benedykt, bo takie imię usłyszeliśmy od Boga podczas ciąży (benedictus - błogosławiony), szczęśliwie wylądował w niebie, zdarzało się, że odczuwaliśmy zwykłą ludzką tęsknotę za naszym kochanym maleństwem. Jest to takie przyziemne i nic się na to nie poradzi. Ale mocno cieszymy się, że nasze dziecko jest naszym wstawiennikiem i kto wie, kiedy, może już niedługo spotkamy się, może okaże się, że to jednak jest córeczka? Wierzymy, że modli się tam za rodziców i całą rodzinę, że prosi o rodzeństwo dla siebie.

Bóg jest niesamowity, dał nam dziecko w czasie dokładnie tym, co prosiliśmy. Dał nam łaskę rodzicielstwa, ale nie wymagał od nas wychowania. Pozwolił, abym mogła krótko poczuć łaskę stanu błogosławionego, a przez ciężki okres przeniósł na ramionach jak nad przepaścią i postawił na bezpiecznym gruncie.

Niedawno minął 1 listopad – Wszystkich Świętych i na Eucharystii wspominałam naszego Benka i zrobiło mi się przez moment smutno, ale zaraz potem usłyszałam czytanie, co mówił Jezus na Górze Błogosławieństw. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni, błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Bóg przedstawił mi obraz naszego dziecka, które w gronie świętych śpiewa: Święty, Święty, Święty Pan Bóg Zastępów, a tle w kościele śpiewaliśmy hymn: Ciebie Boga wysławiamy... Poczuliśmy ogromną radość, że jest to właśnie święto naszego Benedykta, który jest tak blisko Boga i łaskę, jaką otrzymaliśmy. Bo czyż mogą rodzice życzyć czegoś lepszego swojemu dziecku i sobie ponad to, aby już na zawsze być przy Bogu w niebie.

Agnieszka i Marcin 

data dodania: środa, 26 listopada 2008r.
wstecz
04 / 2024
Po
Wt
Śr
Cz
Pt
So
Nd
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
zobacz najnowsze materiały multimedialne