Panie Jezu, oświeć mą duszę i umysł, bym mógł złożyć swoje świadectwo. Amen.
Urodziłem się w 1966 roku w dniu Św. Jana Chrzciciela. W 1969 roku, gdy liczyłem sobie niecałe trzy lata, mój ojciec w wieku trzydziestu lat zmarł na nowotwór. Zostaliśmy tylko z mamą. Moja mama miała wtedy dwadzieścia trzy lata
Mieszkaliśmy na wsi. Mama pracowała w pobliskim miasteczku. Pracowała ciężko, na dwie zmiany, więc nie było jej w domu cały dzień. Gdy wychodziła do pracy to jeszcze spałem, a gdy wracała to już spałem. Dnie spędzałem u dziadków, którzy prowadzili gospodarstwo, dlatego nie mogli mi poświęcić zbyt wiele czasu. Nieraz mama opowiadała mi o tym, jak wracała z pracy, to znajdowała mnie w łóżku, w ubraniu, często przemoczonego. Gdy miałem sześć lat zacząłem chodzić do przedszkola oddalonego od naszej wsi około trzy kilometry. Jak wcześniej wspomniałem, mama pracowała na dwie zmiany, więc rano budził mnie budzik, później musiałem ubrać się i zjeść śniadanie przygotowane wcześniej przez mamę. Pamiętam, że były to jakieś kanapki i herbata w termosie. Wychodziłem do przedszkola sam i sam z niego wracałem, ponieważ nikt nie mógł mnie odebrać. A później czekałem na mamę i najczęściej nie mogłem się doczekać i zasypiałem.
W 1973 roku, z powodu ciężkiej sytuacji finansowej, mam zdecydowała się na powtórny związek małżeński. Wyjechaliśmy do innego miasta. Dopiero po ślubie okazało się, że drugim mężem mamy został alkoholik. W domu często zdarzały się awantury. Widząc jak mama cierpi, cierpiałem razem z nią, a moje nadzieje, że będę miał prawdziwego ojca spełzły na niczym.
W 1980 roku ojczym wyjechał do USA. Sądziliśmy, że nasze życie się odmieni. Lecz po kilku miesiącach ojczym zaczął zapominać o rodzinie, którą pozostawił w kraju. Żyliśmy bardzo skromnie, mama, bowiem ze swojej niewielkiej pensji musiała utrzymać całą rodzinę tzn. córkę ojczyma z pierwszego małżeństwa, mnie i brata młodszego ode mnie o dziewięć lat, owoc drugiego małżeństwa mamy. W 1982 roku mój ojczym zmarł w Stanach Zjednoczonych. Nie posiadaliśmy pieniędzy, by sprowadzić ciało do Polski, więc mama wyjechała do USA, aby tam pochować swojego drugiego męża. Została tam na trzy lata, ponieważ chciała poprawić naszą sytuację materialną. W czasie jej nieobecności, mną i bratem opiekowała się ciotka siostra mamy, a córka ojczyma założyła swoją rodzinę. W listach często prosiłem mamę by wróciła do nas, do Polski. Mama odpisywała mi, że na razie nie może wrócić, bo ciężko pracuje, by w przyszłości żyło się nam lżej. Narastał we mnie coraz większy żal z powodu opuszczenia i samotności, a później zbuntowałem się przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Sięgnąłem po alkohol i narkotyki. Prosiłem mamę by powróciła na moją maturę, nie wiedziałem, bowiem co mam dalej w swoim życiu robić. Mama nie wróciła na moją maturę, lecz dopiero w sierpniu 1985 roku. A ja już wtedy zamknąłem się w sobie. Okazało się, że mama wróciła z USA poważnie chora. To był nowotwór. W 1986 roku poddała się operacji.
W 1987 roku ukończyłem szkołę policealną i zacząłem pracować. W sierpniu 1988 roku zostałem powołany do wojska. Ósmego września musiałem stawić się jednostce wojskowej, a 14 września mama i brat wyjeżdżali do Ameryki. Tak postanowiła mama, ponieważ stwierdziła, że póki żyje powinna pokazać bratu gdzie jest grób jego ojca. Prosiłem ich by nie wyjeżdżali, gdyż nie chciałem być znów sam.
Pamiętam, gdy żegnaliśmy się na dworcu kolejowym, to miałem wrażenie, że widzę mamę zdrową ostatni raz. W lutym 1989 roku mama powróciła, ale była już ciężko chora. Wybłagałem przepustkę i przyjechałem do domu. Po kilku godzinach od mojego przybycia odwiozłem mamę do szpitala onkologicznego. W marcu wyszedłem z wojska, jako jedyny opiekun mamy i brata. Wtedy mama była już przykuta do łóżka. Choroba bardzo szybko postępowała. W maju rozpoczęła się agonia mamy. Mama miała życzenie umrzeć w domu, więc nauczyłem się robienia zastrzyków, bym mógł ulżyć jej w cierpieniu.
W czerwcu 1989 roku, w wigilię swoich imienin mając czterdzieści cztery lata, mama zmarła. Zostaliśmy sami ja i brat, a ja wtedy miałem dwadzieścia trzy lata.
Przez rok dawałem sobie radę we wszystkich dziedzinach życia. Zaręczyłem się ze swoją dziewczyną. Później coś we mnie pękło. Zacząłem pić, przez rok praktycznie nie trzeźwiałem. Często zdarzało się, gdy byłem pijany, to łykałem tabletki przed snem, by sprawdzić czy rano się obudzę. Budziłem się, więc sądziłem, że jeszcze nie czas na odejście z tego świata. Moja narzeczona, widząc, co się ze mną dzieje, odeszła ode mnie. Wtedy w alkoholowym zwidzie podciąłem sobie żyły. W przebłysku świadomości, mimo tego, że targnąłem się na swoje życie, stwierdziłem, że tak bardzo chcę żyć. Pojechałem do szpitala na izbę przyjęć. Gdy lekarz dowiedział się, co się stało, odmówił zszycia rany, a jedynie nakazał pielęgniarce ranę zajodynować i odesłać mnie do domu. Lecz pielęgniarka poprosiła o pomoc młodą lekarkę, bodajże panią laryngolog, która zszyła mi ranę.
Zrozumiałem, że muszę coś w swoim życiu zmienić. Przestałem pić. Po trzech latach abstynencji poznałem swoją żonę. Przyjęła mnie takim, jakim byłem z całym bagażem doświadczeń. Po dziewięciu miesiącach naszej znajomości wzięliśmy ślub, a po następnych dziewięciu doczekaliśmy naszej pierwszej córki. Po czterech latach Bóg obdarzył nas drugą córką.
W 1998 roku straciłem pracę, którą bardzo lubiłem i wykonywałem jedenaście lat. Nie rozumiałem, dlaczego ludzie potrafią być podli i konsekwentnie kogoś niszczyć. Rozpocząłem działalność gospodarczą, którą po dwóch latach zakończyłem i wyjechałem do USA. Mój wyjazd był podyktowany chęcią naprawienia finansów naszej rodziny, ponieważ popadłem w długi. Moje kłopoty finansowe wynikły nie z tego, że mało zarabiałem, lecz dlatego, że zarobione pieniądze były wydawane przez nas nierozsądnie i bez jakiegokolwiek planu. W Ameryce zrozumiałem, że decydując się na rozłąkę wyrządzam krzywdę swoim córkom. Tym bardziej, że braku rodziców sam, na własnej skórze, doświadczyłem. Wróciłem do Polski. Ponownie podjąłem działalność gospodarczą, lecz nie już nie potrafiłem pracować tak jak kiedyś. Do naszego domu zaczęła zaglądać bieda. Nie mogłem pozbierać myśli. Zacząłem regularnie przyjmować leki psychotropowe i uspokajające. Zostałem kierowcą, później pracowałem na wysokościach, następnie zostałem przedstawicielem handlowym w zachodnim koncernie.
W mojej głowie zaczęły się dziać rzeczy dziwne i przerażające. Ogarnął mnie obezwładniający lęk i całkowite zwątpienie. Nie potrafiłem skupić się na prostych czynnościach. Popadałem w odrętwienie, w którym mogłem trwać i kilkanaście godzin lub gapiłem się w telewizor przez kilkanaście godzin odrywając się jedynie po to, by załatwić potrzeby fizjologiczne. Zaczęła mnie obsesyjnie dręczyć myśl o samobójstwie. Do mojej głowy przychodziły, niewiadomo skąd, kompletne, zawierające najdrobniejsze szczegóły scenariusze targnięcia się na życie. To mnie poważnie przeraziło, ponieważ nie chciałem umierać, a chciałem podźwignąć z depresji. Udałem się do lekarza. Znów przepisał mi leki, lecz przynosiły one ulgę tylko na kilka dni i wszystko zaczynało się od nowa. W przebłysku świadomości, gdy mogłem logicznie myśleć i analizować swoją sytuację, stwierdziłem, że gdybym był chory psychicznie to leki przynosiłyby ulgę na dłużej, a tu działo się wręcz odwrotnie, gdy lek przestawał działać czułem się jeszcze gorzej.
Chciałbym wspomnieć, że od dłuższego czasu interesowałem się tematyką egzorcyzmów i literaturą Odnowy w Duchu Świętym. Zacząłem analizować swoje życie. Przypomniały mi się takie szczegóły z mojego życia, o których nie chciałem pamiętać. Nieuporządkowane życie religijne, alkohol, środki odurzające. Przypomniałem sobie, że kilkanaście lat temu, obiecałem oddać duszę szatanowi za spełnienie moich zachcianek. Lecz w swoim, jakże „nazbyt racjonalnym” myśleniu, stwierdziłem, że to na pewno nie wiąże się z tym, co się ze mną działo, jednakże nie potrafiłem inaczej tego wyjaśnić.
W mojej ostatniej pracy przedstawiciela handlowego pracowałem półtora miesiąca. Nie wytrzymałem napięcia, które spowodowane było awariami samochodu służbowego, komputera, faxu. W firmie zaczęto podejrzewać, że nie nadaję się do tej pracy i zasugerowano moje odejście, a więc odszedłem mimo tego, że praca bardzo była mi potrzebna.
Obsesyjna myśl skończenia ze sobą powróciła na nowo. Kilka razy dziennie podchodziłem do tego, a zarazem pytałem samego siebie, po co to chcę zrobić. Ukojenie przynosił jedynie różaniec. Musiałem zmuszać się do klęknięcia i odmówienia różańca. Pierwsze słowa modlitwy przychodziły z ogromnym trudem, tak jakbym uczył się mówić na nowo. Dopiero po godzinie lub półtorej przychodził spokój i opanowanie, a po kilku godzinach znów mrok ogarniał mój umysł. Płakałem i pytałem Boga o to, co się ze mną dzieje. Nie mogłem tego pojąć i dłużej wytrzymać.
Poprosiłem o ratunek przyjaciół z Odnowy w Duchu Świętym. Ustaliliśmy termin modlitwy wstawienniczej połączonej z modlitwą o uwolnienie. Drogę, którą jechałem na spotkanie znałem na pamięć. Lecz wtedy, kiedy jechałem wydawało mi się jakbym pokonywał ją po raz pierwszy. Modlitwa trwała kilka godzin i tego, co działo się ze mną nie chciałbym opisywać, ponieważ jest to dla mnie jeszcze zbyt wstrząsające i świeże. Pokreślenia wymaga fakt, że podczas modlitwy wyrzekłem się szatana i wyznałem, że Jezus Chrystus jest moim Panem oraz powierzyłem swoje życie i mojej rodziny Chrystusowi.
Nasze życie zaczęło się zmieniać. Zaczęliśmy wspólnie, rodzinie modlić się i chodzić do kościoła. Stałem się opanowany. Znalazłem pracę. Od prawie roku nie przyjmuję żadnych leków psychotropowych, ani nawet na uspokojenie. Czasami jeszcze upadam, lecz staram się żyć razem z Jezusem i najczęściej jak to możliwe przystępować do Spowiedzi i Komunii Świętej.
Wiem, że długa droga przede mną. Jeszcze upłynie troczę czasu zanim stanę na mocno wyprostowanych nogach, lecz wierzę, że nie idę tą drogą sam, że jest ze mną Ten, który mnie umiłował, na którym mogę się oprzeć i zawsze polegać – Jezus Chrystus. Amen.
Janusz